Kultura roszczeniowa - dlaczego współczesne kobiety oczekują księżyca z nieba
Odpowiedzialność? Nie, dziękuję – ucieczka nowoczesnych kobiet od konsekwencji własnych wyborów
Paradoks feministycznej samotności - jak walka o niezależność prowadzi do pustki emocjonalnej
Paradoks feministycznej samotności - jak walka o niezależność prowadzi do pustki emocjonalnej

Odpowiedzialność? Nie, dziękuję – ucieczka nowoczesnych kobiet od konsekwencji własnych wyborów

Przyglądając się współczesnemu społeczeństwu, trudno nie zauważyć niepokojącego trendu – coraz więcej młodych kobiet unika brania odpowiedzialności za swoje życiowe wybory. Nieważne czy mówimy o karierze, związkach czy codziennych decyzjach – schemat jest ten sam: jeśli coś idzie dobrze, to zasługa własna; jeśli źle – winna jest „toksyczna kultura”, „patriarchat” albo po prostu pech.

Ta ucieczka od odpowiedzialności to nie tylko problem społeczny – to zagrożenie dla samych kobiet, które stopniowo tracą kontrolę nad własnym życiem, oddając ją w ręce zewnętrznych sił, na które rzekomo nie mają wpływu.

Królowa wymówek

Trend ten widać szczególnie wyraźnie w dziedzinie kariery zawodowej. Kobieta, która nie otrzymuje awansu, rzadko zastanawia się nad własnymi kompetencjami czy wkładem pracy. Zamiast tego natychmiast odwołuje się do „szklanego sufitu” czy „dyskryminacji płciowej”.

„O matko, nawet nie wiesz, co się stało na ostatnim spotkaniu zespołu!” – Marcin, 41-letni dyrektor działu w międzynarodowej korporacji, wygląda na szczerze zszokowanego. „Ta cała Agnieszka, wiesz która, ta z marketingu – od trzech lat dostaje przeciętne oceny. Serio, ledwo wyrabia target, zawsze oddaje projekty po terminie, a jak dostaje feedback, to ma to gdzieś. No i znowu dostała średnią ocenę roczną, więc awans ją ominął. Normalnie wstała na środku open space’u i zaczęła krzyczeć, że firma dyskryminuje kobiety! Że to mizoginistyczna kultura, że jako kobieta jest oceniana surowiej. A najlepsze jest to, że ona dostała tę pracę przez nasz program wyrównujący szanse kobiet! Kurde, przyjęliśmy ją na preferencyjnych warunkach, ma elastyczne godziny pracy, a i tak ma czelność krzyczeć o dyskryminacji, zamiast spojrzeć na własne wyniki! Jak jej próbowałem spokojnie wytłumaczyć, dlaczego nie dostała awansu, od razu oskarżyła mnie, że jak facet to nie rozumiem 'strukturalnych nierówności’. Ja pierdolę, co to za czasy…”

Ta niezdolność do przyjęcia konstruktywnej krytyki to pierwszy symptom ucieczki od odpowiedzialności. Bez umiejętności rozpoznania własnych błędów, nie ma mowy o rozwoju czy poprawie.

Związkowy karuzel

W sferze relacji damsko-męskich unikanie odpowiedzialności przybiera jeszcze bardziej destrukcyjne formy. Kobieta, która seryjnie wybiera toksycznych partnerów, zamiast zastanowić się nad własnymi wyborami i wzorcami, obwinia cały rodzaj męski.

„Co tydzień to samo, przysięgam!” – Natalia, 35-letnia księgowa, przewraca oczami z irytacją. „Spotykamy się z Magdą na kawę, ona wchodzi z czerwonymi oczami od płaczu i zaczyna swój monolog: 'Znowu trafiłam na dupka! Wszyscy faceci to dranie! Dlaczego mi się to ciągle przytrafia?’ A ja siedzę i myślę: 'No, może dlatego, że zawsze lecisz na ten sam typ faceta, kretynko?’ Ile razy można się sparzyć na tym samym ogniu? Ona dosłownie wybiera gości z check-listą czerwonych flag: narcystyczny, niestabilny finansowo, z problemami z matką, najlepiej jeszcze żonaty albo świeżo po rozwodzie. A potem się dziwi, że ją zostawia dla młodszej! Jak próbuję jej delikatnie zasugerować, że może problem leży w jej wyborach, a nie w tym, że 'wszyscy faceci to świnie’, to patrzy na mnie jak na zdrajczynię kobiecej solidarności. 'Ty nie rozumiesz, jak trudno znaleźć dobrego faceta’ – mówi, już umawiając się na randkę z kolejnym 'artystą’, który nie ma stałej pracy od pięciu lat, ale za to ma 'wrażliwą duszę’. Błagam, czy to jest poważne?”

Media społecznościowe pełne są hasztagów typu #toxicmen czy #menaretrash, podczas gdy prawdziwy problem często leży gdzie indziej – w niezdolności do wzięcia odpowiedzialności za własne wybory partnerów.

Finansowa nieodpowiedzialność

Szczególnie niepokojący jest trend unikania odpowiedzialności finansowej. Badania pokazują, że młode kobiety wydają średnio o 38% więcej na zbędne zakupy niż ich rówieśnicy płci męskiej. Jednocześnie to one częściej zapadają w spiralę zadłużenia, tłumacząc swoje problemy „presją społeczną” czy „niesprawiedliwymi oczekiwaniami”.

„To ma być jakiś pieprzony żart?!” – Robert, 39-letni doradca finansowy, nie może powstrzymać irytacji. „Przychodzi do mnie klientka z długiem 30 tysięcy na czterech kartach kredytowych. TRZYDZIEŚCI TYSIĘCY! Pytam, jak to się stało, na co poszły te pieniądze – może choroba, może remont po zalaniu, może nagła utrata pracy? A ona patrzy na mnie tymi niewinnymi oczami i mówi: 'No wie pan, buty, torebki, wakacje na Bali, kosmetyki…’ Gdy sugeruję, że to nie są niezbędne wydatki i trzeba nauczyć się oszczędzać, reaguje jakbym jej zaproponował obcięcie ręki! 'Pan nie rozumie! Jako kobieta w korporacji MUSZĘ dobrze wyglądać! MUSZĘ mieć markowe ciuchy! Tego WYMAGA ode mnie społeczeństwo!’ Serio?! Społeczeństwo wymaga od niej Gucciego za połowę wypłaty? Nikt nie przystawił jej pistoletu do głowy, mówiąc: 'Kup tę torebkę za pięć tysięcy albo giń’. To był jej WYBÓR, a teraz płacze, że to wina 'patriarchatu’ i 'presji społecznej’? Dajcie spokój…”

Ta tendencja do zewnętrznej atrybucji – przypisywania własnych problemów czynnikom zewnętrznym – to klasyczny mechanizm ucieczki od odpowiedzialności. Łatwiej jest obwinić „społeczeństwo” niż przyznać, że to własne decyzje doprowadziły do trudnej sytuacji.

„To nie moja wina” – nowa mantra

Co ciekawe, to samo pokolenie kobiet, które głośno domaga się niezależności i równości, często ucieka od odpowiedzialności, która jest nieodłącznym elementem prawdziwej autonomii. Nie można jednocześnie żądać pełnych praw i unikać konsekwencji własnych wyborów.

„Mój mózg tego nie ogarnia, naprawdę” – Joanna, 45-letnia psycholożka, łapie się za głowę. „Przedwczoraj miałam klientkę, trzydzieści osiem lat, wykształcona, inteligentna kobieta. Przez całe swoje dorosłe życie robiła wszystko, przed czym ostrzegają psychologowie: seryjne związki bez zobowiązań, nadużywanie alkoholu i innych substancji, życie ponad stan, ignorowanie wszelkich sygnałów ostrzegawczych od własnego ciała i umysłu. W rezultacie ma problemy zdrowotne, depresję, puste konto i brak perspektyw na stabilny związek. I co mówi? 'To niesprawiedliwe! Dlaczego życie mnie tak ukarało? Czym sobie na to zasłużyłam?’ Zero, ale to absolutnie ZERO refleksji, że to wszystko wynikało z jej świadomych wyborów! To tak, jakby ktoś przez dekadę codziennie jadł fast foody, nigdy nie ćwiczył, a potem był zszokowany diagnozą otyłości i cukrzycy, oskarżając o to… restauracje! Takich klientek mam coraz więcej i to mnie naprawdę przeraża.”

Kultura ofiary – nowa epidemia

Psychologowie zwracają uwagę na rosnącą popularność tzw. „mentalności ofiary” wśród młodych kobiet. To sposób myślenia, w którym dana osoba postrzega siebie jako bezsilną ofiarę okoliczności, a nie jako aktywnego twórcę własnego życia.

„Obserwujemy niepokojące zjawisko – całe społeczności online oparte są na wzajemnym utwierdzaniu się w statusie ofiary” – wyjaśnia dr Marek Nowak, socjolog. „Kobieta dzieli się swoim problemem, ale zamiast usłyszeć konstruktywną poradę: 'co możesz zrobić, aby zmienić swoją sytuację?’, otrzymuje chór głosów potwierdzających, że 'to nie twoja wina, jesteś ofiarą systemu’. To daje chwilową ulgę – 'nie jestem winna, to świat jest zły’ – ale na dłuższą metę prowadzi do kompletnej stagnacji i pogłębiającej się frustracji.”

Zjawisko to wzmacniane jest przez media społecznościowe i niektóre odłamy ruchu feministycznego, gdzie każda krytyka czy sugestia wzięcia odpowiedzialności za własne życie natychmiast spotyka się z oskarżeniami o „obwinianie ofiary” czy „wspieranie patriarchatu”. W rezultacie coraz więcej kobiet zamyka się w bańce, gdzie każde niepowodzenie jest wynikiem zewnętrznej opresji, a nie własnych wyborów.

Podwójne standardy

„Najśmieszniejsze w tym wszystkim są te podwójne standardy” – zauważa Marcin, 37-letni wykładowca akademicki. „Kiedy mężczyzna popełnia błąd, natychmiast słyszy: 'Weź odpowiedzialność za swoje czyny!’. I słusznie! Ale gdy kobieta robi dokładnie to samo, nagle pojawiają się niezliczone wymówki i wyjaśnienia, dlaczego to nie jej wina. Widziałem to na własne oczy na uniwersytecie – student zapomina oddać pracę na czas? 'Zero tolerancji, trzeba było się postarać’. Studentka robi to samo? 'Och, musimy zrozumieć, że kobiety są przeciążone obowiązkami, społeczeństwo nakłada na nie dodatkową presję…’. To jest absurd! Albo traktujemy wszystkich jak odpowiedzialnych dorosłych, albo nikogo. Nie można wybierać, kiedy ktoś jest ofiarą systemu, a kiedy autonomiczną jednostką, w zależności od tego, co jest w danym momencie wygodne.”

Ta niekonsekwencja jest szczególnie widoczna w kwestiach związanych z seksualnością i relacjami. Kobieta, która decyduje się na przypadkowy seks po alkoholu i później tego żałuje, często przedstawia siebie jako ofiarę „kultury hookupowej” czy „presji rówieśniczej”, zamiast przyjąć, że to była jej własna, świadoma decyzja – ze wszystkimi jej konsekwencjami.

Koszty społeczne i osobiste

Ucieczka od odpowiedzialności ma swoje realne, często bolesne konsekwencje. Na poziomie społecznym prowadzi do polaryzacji płciowej – mężczyźni czują się niesprawiedliwie oskarżani, kobiety tkwią w przekonaniu o swojej bezsilności. Na poziomie osobistym skutkuje życiem w poczuciu braku sprawczości i kontroli.

„Widzę to u wielu moich koleżanek” – mówi Katarzyna, 36-letnia przedsiębiorczyni. „Ciągle narzekają na swoje życie, na pracę, na związki, ale nigdy nie robią nic, żeby to zmienić. Jakby tkwiły w jakimś emocjonalnym marazmie, z którego nie wiedzą jak wyjść. Jedna z nich od lat jest w toksycznym związku. Gdy pytam, dlaczego nie odejdzie, zawsze ma listę wymówek – że nie może znaleźć lepszego mieszkania, że rynek pracy jest trudny, że jej partner 'tak naprawdę jest dobrym człowiekiem, tylko ma problemy’. Nigdy nie słyszę: 'to mój wybór, żeby tu zostać i ponoszę za to odpowiedzialność’. A ja zawsze powtarzam: możesz być ofiarą okoliczności przez pięć minut, ale potem musisz wziąć życie w swoje ręce i zacząć działać. Inaczej tkwisz w błędnym kole wiecznej stagnacji i wiecznych wymówek.”

Najbardziej niepokojący jest fakt, że ten sposób myślenia przekazywany jest kolejnemu pokoleniu. Młode dziewczyny dorastają w przekonaniu, że ich niepowodzenia są zawsze winą kogoś innego, a sukces wymaga specjalnych przywilejów, a nie ciężkiej pracy i odpowiedzialności.

Droga powrotu do równowagi

Czy jest szansa na zmianę tego trendu? Z pewnością. Coraz więcej silnych, niezależnych kobiet otwarcie mówi o wartości osobistej odpowiedzialności. Podkreślają, że prawdziwe upodmiotowienie kobiet polega na przyjęciu pełnej kontroli nad własnym życiem – wraz ze wszystkimi konsekwencjami.

„To była najważniejsza lekcja w moim życiu” – mówi z przekonaniem Marta, 43-letnia właścicielka odnoszącej sukcesy firmy. „Przez lata szukałam winnych moich problemów – to był system, to byli rodzice, to był były szef, to było społeczeństwo… Dopiero gdy zrozumiałam, że to ja jestem kowalem swojego losu – na dobre i na złe – poczułam się naprawdę wolna i silna. To był moment przełomowy. Dopóki szukasz winnych na zewnątrz, jesteś zależna od zewnętrznych czynników. W momencie, gdy bierzesz odpowiedzialność, odzyskujesz kontrolę. To nie jest łatwa lekcja, jest cholernie trudna i bolesna, ale absolutnie konieczna dla każdej kobiety, która chce naprawdę kierować swoim życiem, a nie być miotaną przez życiowe zawirowania.”

Może więc zamiast kolejnej kampanii na temat tego, jak społeczeństwo krzywdzi kobiety, potrzebujemy więcej rozmów o osobistej odpowiedzialności, odwadze i konsekwencji w dążeniu do celów? To byłby prawdziwy feminizm – oparty nie na wiecznym statusie ofiary, ale na sile i sprawczości każdej kobiety.